Zakończenie sezonu z 30+kg na Ontario – Chorwacja

Udostępnij
Facebooktwitterpinterestlinkedin

 

 

 

 

Wyjazd na karpie do Chorwacji chodził za mną od wielu lat. Niestety z różnych przyczyn nie mogłem odwiedzić tego kraju więc czułem się coraz bardziej nakręcony na tę podróż. Najpopularniejszym i najbardziej znanym kierunkiem w tym kraju, jest słynne z ogromnych karpi łowisko Zajarki. Niestety sposób rezerwacji predysponuje do wizyt na tamtej wodzie, tych którzy  byli tam chociaż raz i znają system. Ja musiałem znaleźć kogoś, kto wprowadziłby mnie i popchnął do tego wyjazdu. Kimś takim okazał się Paweł, znany w środowisku karpiarzy z racji częstych wyjazdów na karpie, z tego że był już na Zajarkach dwukrotnie, i sam kiedyś prowadził firmę w branży karpiowej.

Wspólny wyjazd planowaliśmy od dawna.  Niestety cały czas coś było naprzeciw. Albo pandemia, albo pogoda, albo kalendarz imprez, które wykluczały wyjazd w dogodnym terminie itd. Itp. W końcu uzgodniliśmy iż jesień 2022, będzie idealnym czasem na zaplanowanie tej podróży. Wzięliśmy urlopy, odliczając czas do wyjazdu.  Koledzy Pawła, którzy wybrali się tam już po raz kolejny, mieli nas na miejscu zarekomendować, a być może zarezerwować stanowisko. Niestety system rezerwacji w Chorwacji jest kiepski, i dopiero po przyjeździe na miejsce, można dowiedzieć się czy zwolni się jakieś miejsce, i wówczas liczyć na wskoczenie w tę lukę, pod warunkiem iż nikt nie zajął kolejki przed nami.

Niestety z Zajarek dotarła do nas niedobra wiadomość. W zaplanowanym przez nas terminie, mają odbywać się zawody, i wyjazd albo przełożymy, albo rezygnujemy. Postanowiliśmy wbić się w czas zaraz po zawodach, lądując na Zajarkach  w ostatni dzień ich trwania, i tym samym wykorzystać szansę na lepszą miejscówkę.

Pojechałem do Pawła pod Warszawę i przepakowaliśmy się do jego samochodu, wykorzystując każdy centymetr kwadratowy pojazdu.

 

 

I tutaj znowu zong. Siedzimy gotowi do odjazdu i nagle Paweł odbiera telefon z informacją, że po trwających aktualnie zawodach, zaplanowane są kolejne tygodniowe i woda będzie zamknięta. Jakby we mnie piorun trzasnął! To niemożliwe, powtarzałem sobie w myślach. To nie dzieje się naprawdę. Mnóstwo pretensji, żali i innych robali chodziło mi po głowie. Jedna myśl przewodnia –  wyjazd do Chorwacji nie jest mi pisany i tyle. Może inna woda? – zagadałem, Ontario, czy Tribajl na południu Chorwacji. Szybki rekonesans, sprawdzanie mapy i ok. Jedziemy w ciemno do Chorwacji. Paweł poszedł się zdrzemnąć, a ja zająłem się kupowaniem online winiet i ubezpieczeń i resztą papierologii.

Ruszamy około północy. Kierunek Ontario, blisko Zagrzebia. Nic o wodzie nie wiemy. Nie byliśmy tam. Podobno jest tam wiele karpi 20+ oraz 30+. Niestety nie złowiono jeszcze czterdziestki, a to zawsze podbija myśli i marzenia. Około południa docieramy na miejsce, i jadąc wzdłuż jednego z brzegu natrafiamy na pustą miejscówkę, która wydaje się nam obiecująca, więc zaczynamy rozbijanie obozowiska.

 

 

Po pewnym czasie wizytuje nas gospodarz łowiska, informując, że to miejsce wraz z całym brzegiem jest zarezerwowane i musimy się zwijać. Możemy poszukać sobie innej miejscówki jeżdżąc i pytając się wędkarzy, kiedy je zwolnią. Tak też uczyniliśmy. Niestety taki jest właśnie schemat działania i rezerwacji na Zajarkach i Ontario. Po wywiadzie środowiskowym  okazało się, że mamy szczęście. Znaleźliśmy i zdecydowaliśmy się zmienić kolegów z Rumuni, którzy mieli opuścić stanowisko następnego dnia i złowili podobno kilka dwudziestek i dwie trzydziestki w tym miejscu. Niestety byli to koledzy potrafiący rzucać ponad 200 metrów, łowiąc skutecznie i nęcąc także na bardzo dalekich dystansach.

 

 

Załatwiwszy wszystkie formalności, weszliśmy na ich miejsce już o zmroku, wyrzucając na chybił trafił swoje wędki i rozbijając obozowisko niezbędne do przetrwania pierwszej nocy. Pogoda była ładna jak na jesień. W nocy zimniej, rano bardzo gęste mgły utrzymujące się do południa, a w dzień słonecznie i ciepło.

 

 

Pierwszy dzień rozpoczęliśmy od posiłku, wysondowania miejsc, a później wzięliśmy się za przygotowywanie zanęty. Do wody, klasycznie poszły kulki z orzechem tygrysim. Na zestawach zamontowałem  to samo co zawsze, kiedy rozpoczynam rekonesans nowej wody. Małe przynęty i delikatne przypony. Niestety okazało się to błędem, gdyż wielkie leszcze zaczęły atakować moje przynęty i musiałem szybko zweryfikować taktykę.

 

 

Wybrałem metodę łowienia sportowego, czyli częste przerzucanie zestawów i nęcenia o stałej porze, a Paweł postawił na klasykę, czyli umiejscowić pewnie zestaw w wodzie i czekać do brania. Tutaj warto też wspomnieć, iż mieliśmy odwiedziny kolegi z Chorwacji – Ivana Medica, który bardzo nam pomógł zarówno w znalezieniu odpowiedniej miejscówki na tym stanowisku, jak i dzieląc się wieloma cennymi uwagami, na temat sposobów łowienia i charakterystyki tej wody.

 

 

 

Niestety, pomimo starań efekty były marne. W pierwsze dwa dni łowiliśmy tylko nastokilogramowe karpie i to w bardzo małych ilościach.

 

 

 

Sąsiedzi z prawej strony mieli regularne brania, lecz łowili znacznie dalej od nas i to nas frustrowało. Angielscy koledzy z lewej strony mieli trochę gorsze od nas wyniki, ale zmieniając taktykę na nęcenie samymi kulami, zaczęli także mieć regularne brania w nocy. W międzyczasie zmieniłem taktykę na większe kulki i większe haki, nęcąc wciąż i bez zmian jedno miejsce. Zestawy kładliśmy równomiernie od miejsca nęconego. Kolega na lewo, ja na prawo. Na drugi dzień następuje branie jak zwykle, nic nadzwyczajnego na pierwszy rzut oka i uszu, lecz po ekscytującym holu ląduje w podbieraku piękny karp, który po zważeniu, okazuje się moim nowym PB – 22,2 kg J 

 

 

Jest radość, ale w głowie wciąż pozostaje myśl, o tych największych karpiach itd. Plan minimum jednak zrealizowany. Kolejny kraj z karpiem 20+ złowionym z rzutu i do tego moje nowe PB. Wstydu nie będzie. Po tym karpiu, już na luzie zacząłem podchodzić do pobytu na tym łowisku. Następny dzień nie przyniósł mi żadnej ryby, więc trochę zmniejszyłem swój luz i wziąłem się do roboty. W nocy złowiłem amura 20+, który również okazał się moim nowym PB, tylko że amurowym,

 

 

a nad ranem po nieprzespanej nocce, wyszedłem bardziej z musu niż chęci z namiotu. Wtedy usłyszałem terkotkę hamulca kołowrotka i leżącą obok tripoda moją wędkę. Szybko zbiegłem na stanowisko, chwyciłem kij do ręki i spojrzałem na szpulę kołowrotka. Zostało kilka metrów żyłki, więc zacząłem wyhamowywać rybę i podkręcać żyłkę. Karp odbił mocno w lewo wyciągając prawie 250 m żyłki i przecinając dwa stanowiska sąsiadów. Poprosiłem Pawła, aby poszedł po sąsiedzku i zorientował się, czy aby ryba nie poplątała czyiś zestawów pod wodą. Na szczęście nie narobił zamieszania, i zostało już mi tylko spompować kilkaset metrów żyłki do brzegu, wyholowując na brzeg tego delikwenta. Okazał się nim piękny, pełnołuski karp 20+kg.

 

 

Radość  i zarazem odrobina szczęścia, iż zdążyłem na czas i nie straciłem wędki.  Od razu wziąłem się za przerzucanie zestawów i nęcenie. Nęciliśmy cały czas tym samym towarem, konsekwentnie w jedno  miejsce. Dwa duże wiaderka towaru wpadało codziennie wyrzucane spombem do wody. Ręce już zaczynały boleć, kontuzje się odnawiać, ale trudno, trzeba było metodycznie robić swoje.  Po tym karpiu, brania u nas zaczęły się regularnie i mogliśmy cieszyć się raz po raz z kolejnych ryb. Niestety wciąż brakowało wisienki na torcie, mimo moich nowych PB karpia i amura i nowego amurowego PB Pawła.

 

 

W przedostatni dzień naszego pobytu odwiedził nas ponownie kolega Ivan i tak podczas pogaduszek, punkt 13 sta rozpoczęły się brania. Tym razem moja wędka podskoczyła na tripodzie i znowu chciała lecieć w kierunku wody, więc chwyciłem ją w ostatniej chwili, zacinając i czując opór na żyłce. Zaczęła się powolna walka i pompowanie do brzegu. Niby zwyczajny hol, jak wszystkich innych ryb, lecz kilkanaście metrów od brzegu, ryba nagle zaczęła stawiać większy opór, niż pozostałe do tej pory. Murować do dna, wzbijać bąble na powierzchnie wody i szukać wśród trzcin sposobu na ucieczkę.  Ivan powtarzał wciąż, że musi to być duża ryba, a ja bałem się o wiązanie na strzałówce, gdyż zrobiłem trochę krótszy odcinek strzałówki celem dalszych rzutów, ale jednak kosztem bezpiecznego holu właśnie przy brzegu. Ocierał się ten supeł niebezpiecznie raz po razie po szczytowej przelotce, przyprawiając mnie o palpitacje serca. Walka blisko brzegu była zaciekła i godna takiej ryby po jaką przyjechaliśmy. W końcu udało się ją umieścić w podbieraku i wspólnymi siłami włożyć do kołyski. Już wiedziałem, że mam nowe PB i mocne 20+ zawiśnie na wadze już za chwilę. Chwila oporządzania ryby, zamocowanie na haku wagi i …. Szok! Waga wskazuje 33 kg! Po wytarowaniu worka mam prawie 31kg!  Jest to mój nowy rekord życiowy i ta wisienka po którą przyjechałem właśnie do Chorwacji. Szczęście i emocje dopiero do mnie docierają.

 

 

Sesja zdjęciowa nad kołyską,

 

 

potem w wodzie,

 

 

potem tradycyjne wiaderko wody na głowę.

 

 

Naprawdę nie sądziłem po tych kilku dniach słabego żerowania ryb, iż coś większego uda się wydłubać. Dwa tygodnie przed naszym przyjazdem cała woda przez tydzień, była zarezerwowana przez belgów , którzy mieli możliwość pływania na tej rzutowej wodzie, wrzucając w sumie kilkadziesiąt ton karpiowego żarcia . Tym tłumaczono nam słabsze żerowanie ryb. Na pamiątkę tego wydarzenia chciałem zrobić sobie fotkę z Ivanem, który dopingował nas od początku i wierzył w sukces wyprawy, ale podczas ustawiania się do zdjęcia,

 

 

moja kolejna wędka podskoczyła na tripodzie i na żywo mieliśmy kolejne branie, co zostało uchwycone na zdjęciu.

 

 

Jedna za drugą, moje wędki się odzywały i trzy ryby w krótkim odstępie czasu wylądowały na macie. Efekt strategii nęcenia zaczął przynosić rezultaty. 

 

 

Ostatniego dnia złowiłem na  pożegnanie z jeziorem Ontario jeszcze jednego amura, choć właściwie po tym dużym karpiu, nic nie było mi już potrzebne do szczęścia. W sumie złowiliśmy kilkadziesiąt karpi i amurów.  Wsypaliśmy łącznie około 120 kg karmy do wody. Mój towarzysz wyprawy, Paweł również połowił sporo pięknych karpi i amurów, przekraczających wagę 20 kg, ale nowego, karpiowego PB nie pobił. Może następnym razem?

 

 

Wyjazd z przygodami, właściwie na spontanie i bez kompletnie żadnej wiedzy na temat zbiornika Ontario, okazał się suma summarum świetnym zakończeniem sezonu, i dał mi to, o czym od dawna po cichu marzyłem. Trzydziestkę złowioną z rzutu, wypracowaną nęceniem, strategią, złowioną nie z przypadku. To cieszy ogromnie i  daje spokój do planowania kolejnego sezonu i stawiania sobie nowych celów nad wodą.

 

 

Dziękuje Pawłowi, Ivanowi, a także rodzinie za wyrozumiałość i cierpliwość podczas moich nieobecności w domu.

 

 

Do zobaczenia nad wodą J

 

-Paweł

 

 

 

 

 

Obserwuj nas
Facebookpinterestinstagram